Największe igrzyska w historii Bożogrobia zakończyły się najbardziej zuchwałymi mordami w dziejach Republiki Itreyańskiej.
Mia Corvere, gladiatorka, zbiegła niewolnica i niesławna zabójczyni musi uciekać. Ponieważ ścigają ją Ostrza Czerwonego Kościoła i żołnierze z legionu Luminatii, być może nigdy nie opuści żywa Miasta Mostów i Kości. Jej mentor Mercurio wpadł w ręce wrogów. Własna rodzina życzy jej śmierci. Jej największy wróg, konsul Julius Scaeva, jest o włos od przejęcia całkowitej władzy w Republice.
Jednakże w trzewiach miasta czeka mroczny sekret. Razem ze swoją kochanką Ashlinn, bratem Jonnenem i tajemniczym dobroczyńcą z zaświatów. Mia musi wyruszyć w niebezpieczną podróż przez Republikę w poszukiwaniu odpowiedzi na zagadkę własnego życia. Arcymrok nadchodzi. Być może. to już ostatni raz noc zapada nad Republiką.
Czy Mia przeżyje w świecie, w którym nawet światło dnia musi umrzeć?
Co takiego ma w sobie liczba „3”, iż z taką atencją, takim feblikiem, istną miłością jest hołubiona przez twórców wszelakich, przy czym niewątpliwie czołowe miejsca zwykli okupować tu literaci? Współcześnie sięgając po nawet opasły tom czytelnik musi liczyć się ze znacznym prawdopodobieństwem (ryzykiem?) spotkania się z rozczarowującym (?) komunikatem na ostatniej stronie informującym go, że „ciąg dalszy nastąpi”, zaś swego rodzaju normą jest, że i kontynuacja będzie stanowiła wyłącznie ogniwo w dłuższym łańcuchu. Takoż i
„Bezświt” wieńczy cykl zainicjowany przez
„Nibynoc”.
Akcja powieści rozpoczyna się dosłownie minuty po wydarzeniach zamykających
„Bożogrobie”, choć nie sposób nie odnieść wrażenia, że autor bynajmniej nie liczy na wypoczynek, którego czytelnik uświadczył w oczekiwaniu na kolejną odsłonę. Przeciwnie, jak na chaos w tle całość zostaje zainicjowana dość sennie i owe niespieszne tempo utrzymuje się przez dłuższy czas.
Nie sposób nie odnieść wrażenia, iż australijski pisarz nieco nie miał pomysłu na ponowne zaciekawienie czytelnika, w szczególności w zakresie Wątku-Który-Tłumaczy-Wszystko, w związku z czym ucieka się do dość ogranych i już mocno wyeksploatowanych wątków, jak piraci i morskie podróże oraz topos „szlachetnego łotra”. Nie oznacza to bynajmniej, że nie udało mu się kilka dość zaskakujących pomysłów, niestety o dość drobnym charakterze.
Chyba w większym stopniu niż dotychczas opowieść koncentruje się na tematach „uczuciowych”, naturalnie z reguły prowadzących do erotyki, lecz – o dziwo – ta ostatnia chyba sama niespecjalnie pasjonowała samego autora. Owszem, ma on świadomość, że ta ma przełożenie na wyniki sprzedaży, które w istocie go zajmują, lecz można odnieść wrażenie, iż „stracił serce” wobec niej.
„Bezświt” to książka, która mogłaby w istocie zostać okrojona do pięćdziesięciu stron i jako dwa, trzy dodatkowe rozdziały wzbogacić poprzedniczkę. W istocie ten los spotkał w niej najciekawsze wątki i chyba tylko co bardziej zagorzali miłośnicy serii będą z niej zadowoleni w stopniu porównywalnym z poprzednimi odsłonami cyklu.
|
Autor: Klemens
|
|
|