Dresiarz Grzegorz, biznesmen Kurz, stary Maruda i ten Czwarty. Doborowe towarzystwo w jednej sali szpitalnej. Ich historia byłaby jednak zupełnie inna, gdyby nie włączył się w nią jeszcze ktoś: Joseph Conrad. Jego obecność zmienia tutaj wszystko.
Grzesiek Bednar zostaje napadnięty na warszawskiej Pradze i trafia do szpitala ze złamanym nosem. Tu poznaje trzech mężczyzn, z którymi wyruszy do swoistego jądra ciemności: pięćdziesięcioletniego biznesmena, wiecznego malkontenta oraz Czwartego – wielbiciela prozy Josepha Conrada. To właśnie ten czwarty, Stanisław Baryłczak, stanie się przyczyną kłopotów. Majacząc, skłania Grzegorza do spisania swojej „ostatniej powieści”. Opowiada o małym Stasiu powołującym do życia kozła z drewna, który staje się jego towarzyszem i przekleństwem.
Opowieść Czwartego z każdym dniem jest bardziej mroczna, a przestrzeń, w której przebywają mężczyźni, zaczyna się kurczyć. Sale znikają, a ściany zaczynają się do siebie zbliżać – wszystko to potęguje lęki bohaterów i wzmaga niepokój narastający w czytelniku.
Joseph Conrad – czy też
Józef Teodor Konrad Korzeniowski – jest dla typowego Polaka jeszcze jednym nazwiskiem właściwym dla różnorakich teleturniejów, niewzbudzającym jednakże niemal jakichkolwiek skojarzeń, może poza autorstwem takiej czy innej lektury szkolnej (z reguły wszakże potrzeba już namysłu, by przywołać jej tytuł, a cóż dopiero zalążki fabuły). Poniekąd jest w tym pewna konsekwencja, tożsama uważaniu
Adama Mickiewicza za twórcę polskiego a nie litewskiego czy rusińskiego. Po tytule książki Jakuba Małeckiego można więc podejrzewać, iż celem jej autora jest przybliżenie polskiemu czytelnikowi twórczości naszego rodaka – będzie to jednak wrażenie błędne.
Pierwsze rozdziały powieści stanowią dość wierne odzwierciedlenie polskiej „rzeczywistości szpitalnej”, choć nie tylko, bo stanowiącej również pewną relację z okresu wczesnej transformacji gospodarczej, nietrudno w niej odnaleźć wielu detali, jak też umiejętne przechodzenie przez autora od ogółu do szczegóły i ponownie od szczegółu do ogółu.
Dość szybko, choć niespektakularnie czytelnik sobie uświadamia, że opowiadana mu historia będzie się rozgrywała nie w dwóch – jak mógłby oczekiwać – lecz trzech różnych planach, zaś autor bynajmniej nie będzie mu dowodził, że twórca „Jądra ciemności” wielkim pisarzem był. Może i
Jakub Małecki jest miłośnikiem prozy nieco zapomnianego rodaka, lecz swego uczucia nie próbuje wmusić czytelnikowi, pozostawiając po jego stronie raczej zaciekawienie.
„Dżozef” jest zresztą książką dość ponurą, i to pomimo dość humorystycznej narracji, jak też konstrukcji prezentowanych postaci. Nie sposób jednak nie odnieść wrażenia, że pozycja ta posiada nade wszystko potencjał katalizatora, niejako wzmacniając odczucia czytelnika towarzyszące mu jeszcze tuż przed sięgnięciem po daną pozycję.
Dzieło
Jakuba Małeckiego jest całkiem niebanalną powieścią, a zarazem dość przekorną, gdyż po lekturze pierwszych stron tenże mógłby sobie wyobrazić coś zupełnie odmiennego. Można się co prawda zastanawiać nad jej kompletnością, lecz nie sposób odmówić autorowi samodzielności ścieżki, którą podążył wraz ze swoim piórem.
|
Autor: Klemens
|
|
|