Drugi tom podzielonego na potrzeby polskiej edycji "Powrotu Karmazynowej Gwardii" ciężki jest do opisania sam w sobie bez tomu pierwszego. Ciężko też doszukać się różnic w stylu pisarskim Esslemonta w ramach tego samego właściwie dzieła. Przy czym rzecz różniąca oba tomy – fabuła, nie powinna być przecież głównym przedmiotem recenzji. Postanowiłem zatem podjąć próbę ocenienia obu tomów w całości, unikając przy tym powtórzeń z recenzji pierwszej połówki oraz "spoilerowania". Dlatego polecam, byście jako czytelnicy poniższej recenzji zapoznali się wpierw z recenzją tomu pierwszego, gdyż zakładać będę wasze zaznajomienie z podanymi tam przeze mnie faktami.
Przede wszystkim Esslemontowi należy się pochwała, że już przy pierwszym podejściu (nie licząc noweli
"Noc Długich Noży"), potrafi zaimponować snuciem wątków i zachowaniem nad nimi kontroli nie gorzej niż Erikson. Co więcej, sposób opowiedzenia przez autora historii wydał mi się tu łatwiejszy w odbiorze niż przy dziełach z
"Malazańskiej Księgi Poległych". Wydarzenia w dość klarowny sposób układają się w łańcuch, w którym dostrzec można znaczenie każdego z ogniw. W powieściach Eriksona struktura jest natomiast bardziej zagmatwana, co może i być celowym zabiegiem. U powyższego pisarza w wielu miejscach pojawia się mniej lub bardziej subtelne przesłanie o tym jak los pomiata życiem jednostek - i to zarówno bóstw, jak i śmiertelników. Skoro zatem życie w ogóle wydaje się Eriksonowi tak chaotyczne, nadanie przez niego opowiadanej historii wrażenia zamętu i pogmatwania może mieć na celu dodanie jej realizmu. Ciężko w tym momencie stwierdzić, że stanowisko Esslemonta jest w tej kwestii przeciwne, raczej uznałbym, że zgadza się on z Eriksonem, ale powstrzymuje się od tak finezyjnych zabiegów.
Warto zwrócić uwagę na to, jak płynnym dopełnieniem
"Malazańskiej Księgi Poległych" jest dzieło Esslemonta. O tytułowej Karmazynowej Gwardii wiadomo było wszak niewiele - tyle jedynie, że jest organizacją wojskową wspierająca przeciwników Imperium Malazańskiego. Czy Erikson świadomie zostawiał Esslemontowi "pole do popisu", cierpliwie czekając kilka lat (i tomów swej sagi) aż przyjaciel skłoni się do pisania? Wszystkie sygnały wskazują, że tak istotnie było. Teraz, gdy w końcu Esslemont podjął wyzwanie, można stwierdzić, że była to dobra decyzja. Pierwszy poważny test wypadł dla autora bardzo pozytywnie, nam pozostaje wyczekiwać na kolejne jego dzieła i obserwować rozwój warsztatu.
Na koniec nie mogę się oprzeć refleksji, że trochę szkoda, iż Esslemontowi ciężko jednak będzie wyjść z cienia Eriksona i uniknąć do niego porównań. Powyższa recenzja to najlepszy tego przykład.
|
Autor: Ajmdemen
|
|
|