Był Ramónem Espejo… Nie wyczuwał wilgoci na skórze, nie czuł dotyku powietrza, powiewu, ciepła ani zimna. Nie sądził też, by spoczywał na twardej powierzchni. Najwyraźniej pierwsze wrażenie było trafne. Unosił się w krępującej jego ruchy ciemności. Jak jednak oddychał? Nie oddychał… Był martwy… Podobnie jak wielu innych, Ramón Espejo uciekł od nędzy i beznadziei Trzeciego Świata w poszukiwaniu szans na nowej planecie. W towarzystwie podobnych sobie robotników i marzycieli wsiadł na statek tajemniczych, odrażających Enye. Okazało się jednak, że życie, jakie znalazł na odległym świecie São Paulo, wcale nie jest lepsze od tego, które zostawił na Ziemi…
Nazwisko
George’a R.R. Martina jest współcześnie niemal wyłącznie kojarzone z sagą
„Pieśni Lodu i Ognia”, co jest jednak krzywdzące, nie umniejszając w żadnym stopniu maestrii wspomnianego cyklu. Amerykanin nie jest również odludkiem zaszytym gdzieś w Santa Fe (które samo w sobie również nie stanowi odludzia), lecz osobą o liczących sobie dekady przyjaźniach. Owocem jednej z tych relacji jest
„Wyprawa łowcy”.
Rzeczona pozycja zalicza się niewątpliwie do gatunku science fiction, miast więc magii i smoków czytelnik uświadczy w niej laserów czy przedstawicieli innych inteligentnych oraz samoświadomych gatunków o własnej historii cywilizacji. Nie jest to jednak tzw. space opera, przedmiotowe „utensylia” stanowią bowiem tylko element scenografii, który ma stanowić punkt wyjścia dla fabuły, ale bynajmniej nie konkurencję dlań.
W konsekwencji akcja książki pomijając drobne detale równie dobrze mogłaby się rozgrywać w czasach pionierskich znanych z powieści
Jamesa Olivera Curwooda czy nawet i współcześnie w okolicach północy Alaski i kanadyjskiego Terytorium Północno-Zachodniego. Jakkolwiek język hiszpański w takich realiach współcześnie jest rzadko spotykany.
Główny bohater powieści jest zarazem jej głównym szwarccharakterem, myśliwy i ofiara cechują się tożsamym zapisem w kwasie dezoksyrybonukleinowym, ale również tymi samymi wspomnieniami, można by rzec duszą. Jest to niewątpliwie najmniej „naukowy” element tej książki, stanowiący wszakże pretekst do rozważań co konstytuuje człowieczeństwo i jak niewiele trzeba – tylko czego? – by zmienić konkretną jednostkę.
„Wyprawa łowcy” to pozycja całkiem udana, której zakończenie następuje ani stronę za wcześnie, ani za późno. Umiejętnie pozostawia ona niedomknięte wątki, co bynajmniej nie jest dowodem jej słabości, lecz otwarcia na interpretację samego czytelnika.
|
Autor: Klemens
|
|
|