Rycerskie turnieje, zhańbione damy, dworskie intrygi – to codzienne życie młodzieńca imieniem Dunk, który po śmierci swego rycerza wyrusza na turniej w poszukiwaniu sławy oraz honoru, nie wiedząc, że świat nie jest gotowy na przyjęcie kogoś, kto dotrzymuje przysiąg. W kolejnych częściach Dunk oraz jego kumpel Jajo (późniejszy Aegon V Targaryen, książę Westeros, król i obrońca królestwa) wmieszają się w konflikt ser Eustace’a Osgreya ze Standfast z lady Webber z Zimnej Fosy, a także przybędą na ślub lorda Ambrose’a Butterwella z Białych Murów, gdzie Dunk stanie do turnieju jako Tajemniczy Rycerz, nieświadomy prawdziwego charakteru rozgrywających się wydarzeń…
Potęga telewizji jest zadziwiająca – niby
George R.R. Martin cieszył się niemałą estymą wśród miłośników literatury fantastycznej, niby spotykał się z wyrazami uznania tak ze strony krytyków, jak i czytelników, ale dobrych dziesięć lat temu mało kto tak naprawdę kojarzył jego nazwisko, choćby w porównaniu z takimi tuzami jak
Tolkien,
Le Guin czy
Pratchett. I nagle za dotknięciem magicznej srebrnoekranowej różdżki świat Westeros stał się bliski wielu osobom, którym obce było Śródziemie czy Ziemiomorze. A że oczekiwanie na kolejne odsłony serii się przedłuża, odżyło zainteresowanie mniejszymi opowiadaniami ulokowanymi w świecie Siedmiu Królestw.
Tytuł zbioru mówi więcej o fabule, niż mogłoby się zdawać. Ta bowiem koncentruje się wokół osoby niejakiego Dunka, który swoim życiem i postawą stara się zasłużyć na rycerskie ostrogi, które zostały przez niego przyodziane z niemałym naruszeniem konwenansów i obyczajów, czy też mówiąc wprost, nałożone bezprawnie. Jego los daleki jest jednak dziejom Starków czy innych Lannisterów, jest on bowiem przedstawicielem tzw. rycerskiej hołoty i gros jego uwagi zaprzątają myśli o sposobie zdobycia chleba we wcale nieodległej przyszłości.
Akcja książki jest ulokowana całkiem długo przed wydarzeniami przedstawionymi w
„Pieśni Lodu i Ognia”, państwem bowiem rządzą królowie z dynastii Targaryenów, których władza bynajmniej jeszcze nie chwieje się w posadach, ba, zdaje się perspektywiczną i trwałą. Z drugiej jednak strony co chwilę natykamy się na znane nazwisko czy lokację, co stwarza atmosferę pewnej wręcz familiarności.
Pióro
Martina daje się dobrze poznać – historie są złożone i niepozbawione drugiego czy wręcz trzeciego dna, realność świata, z jednej strony bliskiego osobom znającym z różnorakich pozycji historycznych traktujących o europejskim średniowieczu (choćby w zakresie opisów ceremoniału turniejowego), z drugiej jednak niepozbawionego pewnych bardzo istotnych odmienności, w żadnym jednak razie nierażących, przeciwnie, bardzo koherentnych.
Z drugiej jednak strony momentami ma się wrażenie, iż to nie może być tak naprawdę
Martin, ewentualnie musiał znajdować się on w stanie skrajnej ekscytacji i optymizmu, wywołanym zapewne nie bez udziału różnorakich opiatów. Trup bowiem bynajmniej nie ściele się gęsto, mało tego, zdaje się, że najsłynniejszy mieszkaniec Santa Fe o dziwo zna, a nawet rozumie – na swój specyficzny sposób – ideę happy-endu!
„Rycerz Siedmiu Królestw” był traktowany przeze mnie dość nieufnie, jako potencjalny sposób wyzyskania mej krwawicy małym nakładem sił, tymczasem okazał się pozycją wcale wdzięczną, zapewniającą choćby chwilową ulgę w narkotycznym oczekiwaniu na ciąg dalszy
losów Tyriona czy rodu Starków.
|
Autor: Klemens
|
|
|