Od drogi do Betlejem po drogę ku gwiazdom. Od zaułków warszawskiej Pragi po dziwne obyczaje na odległych planetach. Od cichej nocy po inwazję obcych. Od Świętego Mikołaja po Dziadka Mroza. Od fantasy po cyberpunk i od science fiction po horror.
Żyjemy w świecie dążącym do monetyzacji niemal wszystkiego, nakręcanym spiralą handlu i konsumpcji, tylko wyszukującym okazji do kolejnego i kolejnego zwiększenia obrotów. Dobrym tego przykładem może być adaptacja przez polskich przedsiębiorców zwyczajów zasadniczo nam obcych – jak choćby Walentynki – jak też tych bezapelacyjnie niezwiązanych z naszą kulturą – by wskazać chociażby na Czarne Piątki czy Cyberponiedziałki. Mało co chyba jednak może się równać z prędkością, z jaką w sklepach zwykły się pojawiać choinki i rozbrzmiewać dżingle odwołujące się do konceptu Świąt Bożego Narodzenia. Nie bez nieufności sięgnąłem więc po
„Fantastyczne opowieści wigilijne” – czy zasadnie?
Na zbiór ten składają się teksty mniej więcej w połowie wywodzące się od pisarzy polskich, jak i zagranicznych. Przy czym owa „cudzoziemskość” zamyka się jedynie w granicach kultury anglosaskiej, tak jakby w językach innych niż polski i angielski fantastyka w ogóle nie powstawała bądź była bezwartościowa (a to zupełna bzdura). Przykry przykład nie tyle globalizacji, co amerykanizacji kultury…
Nie da się również ukryć, iż związku niektórych tekstów ze Świętami są bardzo swobodne, przy czym o ile czasami sam artyzm tekstu trudno kwestionować – by wskazać chociażby na dzieła
Łukasza Orbitowskiego czy już bardzo przekornego
Piotra Goćka - o tyle w przypadku niektórych związki te są mocno, mocno naciągane, odwołując się tak naprawdę tylko do jakiegoś świątecznego detalu bądź atmosfery.
Chyba jedynym utworem w pełni zasługującym na miano wigilijnej perły, znakomicie wpisującym się właśnie w atmosferę lektury po zakończeniu wieczerzy oraz odśpiewaniu kolęd, jest opowiadanie
Orsona Scotta Carda, który nie obawiał się wolnego od groteskowości bądź zwykłej prześmiewczości bezpośredniego nawiązania do religijnych źródeł tego czasu. Jego utwór z jednej strony balansuje na granicy obrazoburczości, z drugiej jednak nieco głębiej dotyka sedna Świąt.
Wbrew intencjom deklarowanym w przedmowie omawianego tomu trudno ów zbiór traktować w kategoriach innych niż „produktu okołoświątecznego”, w przypadku którego godnej formie nie towarzyszy równie wartościowa treść. Skoro na wigilijny stół nie zwykło jedzenie zwane „szybkim”, to może warto i świąteczny czas wypełnić bardziej wartościową lekturą, jak chociażby wspominanego w rzeczonej przedmowie
Tolkiena?
|
Autor: Klemens
|
|
|