Z pokładu kretownika Medes, Sham Yes ap Soorap obserwuje swoje pierwsze łowy na kretoryje. Olbrzymie krety wynurzające się z ziemi, harpunnicy mierzący do swych ofiar, wielka bitwa zakończona śmiercią jednej i chwałą drugiej strony. A jednak... nieważne, jak bardzo spektakularny jest to widok, Sham nie może się pozbyć wrażenia, że życie nie kończy się tylko na bezkresnych połaciach toromorza, nawet jeśli kapitan Medesa wciąż myśli tylko o wielkim, żółtawym krecie, który wiele lat temu pozbawił ją ręki. Gdy trafiają na wrak rozbitego pociągu, Sham odnajduje w jego szczątkach niezwykłe znalezisko – serię zdjęć przedstawiających coś niemożliwego. Już wkrótce sam staje się celem poszukiwań – ścigają go piraci, kolejarze, potwory i poszukiwacze odzysku i wygląda na to, że ta przygoda na zawsze zmieni nie tylko życie Shama. Może odmienić całe toromorze...
Pomysły
Chiny Miéville’a na jego książki mniej więcej zawsze można określić mianem balansujących na granicy absurdu, by nie powiedzieć, iż mocno się pogrążających w nich. Mimo to jednak w pewien zadziwiający sposób powieści te zachowują wewnętrzną koherentność, co wzbudza podziw biorąc pod uwagę punkt wyjścia. Nie inaczej jest także w przypadku
„Toromorza”.
Bohaterem książki jest młody chłopak – co nigdy dotychczas nie było normą dla brytyjskiego pisarza, a co zrodziło podejrzenia, że będzie to opowieść nieco lżejsza niż dotychczas, zwłaszcza iż jest to osoba skłonna do komicznych wpadek. Nic z tych rzeczy jednak, pomimo dość lekkiej atmosfery czytelnik zetknie się z brudami natury ludzkiej.
Ciekawy jest sposób narracji, dość zaangażowany, nie pozbawiony jednak pewnego poczucia humoru, czego najlepszym przykładem jest jeden dosłownie kilkuwyrazowy rozdział poświęcony stwierdzeniu, iż autor na razie nie poświęci swojej uwagi postaciom, o wyczekiwanie na które podejrzewa czytelnika.
Tytułowe toromorze jest dość niezwykłym światem, lecz nasuwało mi dość nieodparte skojarzenia z
„Blizną”, choć znowu nie było to wcale takie błyskotliwe ze strony niżej podpisanego, biorąc pod uwagę fakt, iż akcja tego ostatniego także rozgrywała się na morzu, tylko bez żadnych naddatków. Samoistnie narzucają się także skojarzenia z
„Moby Dickiem” Melville’a oraz
„Diuną” Herberta, choć tego drugiego autor w posłowaniu nie wymienia – w odróżnieniu do pierwszego – jako źródła inspiracji.
„Toromorze” jest wdzięczną opowieścią, choć stosunkowo krótką biorąc pod uwagę taki
„Dworzec Perdido” et cetera – nie dajcie się zwieść ilości stron, całość „połyka się” dużo sprawniej. Apetyt jednak nie ustaje ani na chwilę.
|
Autor: Klemens
|
|
|