W opanowanym przez pieśniarzy i Stopionych Urithiru Kaladin i Navani walczą o ocalenie Rodzeństwa, sprena wieży, przed całkowitym zepsuciem. Upadek wieży, stanowiącej główny punkt przerzutowy dla wojsk koalicji monarchów, oznaczałby katastrofę i ostateczne zwycięstwo sił Odium. Aby osiągnąć swój cel, Navani decyduje się na niebezpieczną grę z Raboniel, Stopioną zwaną niegdyś nie bez powodu Panią Bólu.
Tymczasem nieświadome sytuacji w Urithiru wojska koalicji prowadzą wojnę w Emulu, Dalinar próbuje poznać głębię swoich mocy Kowala Więzi, a Jasnah umocnić swoją pozycję królowej Alethkaru. Zaś w Cieniomorzu Adolin i Shallan trafiają do fortecy honorsprenów, Nieprzemijającej Prawości, gdzie każde ma swoje niebezpieczne zadanie do wypełnienia.
Na Burzowe Światło, ileż można?! – aż chciałoby się wykrzyknąć patrząc na kolejne i kolejne tomy aktualnie wiodącego cyklu autorstwa
Brandona Sandersona. Amerykanin zawsze słynął – i słowa tego używam w pełni świadomie – z tworzenia opasłych tomiszcz, nie sposób jednak nie odnieść wrażenia, iż i tutaj zasmakował w gigantyzmie właściwym dla cyklu
Roberta Jordana, który wszak został dokończony przez twórcę cosmere.
„Rytm Wojny”, wydany za Oceanem jako pojedyncza pozycja, w Polsce został podzielony na dwie i właśnie druga z nich trafiła do rąk czytelników.
Zaznaczę już na początku – to wciąż nie jest koniec opowieści. Owszem, na ostatnich (stu) stronach fabuła w końcu nabiera pewnej dynamiki, której niemal zupełnie pozbawiona była
poprzednia część, lecz jej zwieńczenie wcale to a wcale nie sugeruje, iż finał kryje się już tuż za rogiem, nawet jeśli miałby stanowić on odpowiednik finiszu właściwego dla biegów długodystansowych.
Omawiana pozycja może się jednak jawić jako szczególnie interesująca dla fanów metawersum wykreowanego przez
Sandersona, albowiem ten chyba bardziej śmiele niż kiedykolwiek nawiązuje do jego konstrukcji i wzajemnych oddziaływań pomiędzy poszczególnymi światami. Czyżby w nieodległym momencie w przyszłości czytelnicy mieli by (w końcu?) doczekać się cross-overu?
Szkoda tylko, iż całość jest niespecjalnie zajmująca i aż skrzy się od dłużyzn, bez których powieść niewiele – albo wręcz niemal niczego – by nie straciła. Zaliczam się do entuzjastów słowa pisanego, w tym również wypowiedzi rozwlekłych niczym u
Dostojewskiego czy innego
Eco, byleby towarzyszyła im rzeczywista treść, tej zaś w omawianej pozycji nieraz często nie sposób dostrzec.
Brandon Sanderson współcześnie już niewątpliwie zalicza się do mainstreamu fantastyki, na co ciężko sobie zapracował. Niestety dotyczy to nie tylko związanych z tym zalet – takich jak dopracowanie warsztatu czy bogata wyobraźnia – lecz również i wad w rodzaju pewnej tendencji ku tworzeniu jako takiemu, nawet jeśli skutkującemu tzw. produkcyjniakami. Obawiam się, że wielu czytelników sięgnie po kolejną odsłonę serii bardziej z poczucia obowiązku i pragnienia poznania zakończenia niźli rzeczywistej pasji.
|
Autor: Klemens
|
|
|