Ekranizacje nawiązujące do popularnych tytułów gier wideo – zwane czasami egranizacjami (choć moim zdaniem wyraz ten właściwy jest raczej dla komputerowych adaptacji dzieł reprezentujących inne muzy) – dzielą się zasadniczo na dwie kategorie: słabe i beznadziejnie słabe. Nawet te odrobinę lepsze zwykły pełnić rolę jednookich w krainie ślepców. W konsekwencji przed twórcami filmu Warcraft: Początek poprzeczka nie była zawieszona zbyt wysoko, w istocie jednak oczekiwania były dość znaczne, a to z uwagi na splendor towarzyszący studiu Blizzard, którego midasowy dotyk pozwalał żywić nadzieje na przełom. Czy okazały się one płonne?
Już od pierwszego kadru, aż po ostatni, widz ma do czynienia z wizualną ucztą, właściwą skądinąd dla scenek przerywnikowych właściwie wszystkich gier
Zamieci, stanowiąc niejako znak rozpoznawczy tego dewelopera. Średnio uważne oczy nie wyłapią oczywistych przekłamań w rodzaju szarż konnych czy sprzecznych z grawitacją elfich akrobacji z Jacksonowskich adaptacji prozy Tolkiena, widz cały czas się zastanawia, na ile ma do czynienia z „czystą” animacją, na ile zaś z filmem aktorskich tylko nieco podretuszowanym przez magików z klawiaturami.
Niestety, w ślad za tym nie idą inne doznania estetyczne. O ile wobec jakości dźwięku trudno sformułować jakiekolwiek zarzuty, o tyle jednak właściwie żaden utwór muzyczny nie zapada w pamięć, a nawet miłośnicy techno poczują się rozczarowani motywem przewodnim. Jest to w sumie zastanawiające, że
Blizzard nie pospieszył z odsieczą – zważywszy, że zwykły gracz z reguły jest w stanie już po kilku taktach rozpoznać poszczególne ich produkcje.
Co gorsza, nie przypadkiem rozpocząłem tekst od uwag natury technicznej, gdyż w istocie odgrywają one zasadniczą rolę, przykrywając miałkość samego utworu głównego. O ile na plus trzeba zapisać scenarzystom sięgnięcie do praźródeł słynnej serii (zapomnijcie o pandach), acz mających na względzie dalszy rozwój cyklu, o tyle nie sposób nie zauważyć, iż mnożąc wątki w istocie niemal każdy z nich potraktowali oni zdawkowo, widzowi nie dane jest nawet zaprzyjaźnić się z oglądanymi postaciami.
Nadto, wszystko sprawia wrażenie zanadto spłyconego i polukrowanego – zbroje są nieskazitelnie czyste, szeregowi żołnierze noszą oręż, staranności którego wykonania mogliby im pozazdrościć monarchowie średniowiecznej Europy, a w różnorakich zamkach, zamczyskach czy choćby ogrzych namiotach trudno dopatrzyć się choćby odrobiny brudu. Na zasadzie kontrastu wystarczy sobie przypomnieć choćby Bree z
„Drużyny Pierścienia”.
Również relacje pomiędzy poszczególnymi postaciami rażą sztucznością, dramatyzmem właściwym dla zwierzeń kolorowych czasopism dla nastolatek – Boromir wraz z Aragornem i Arweną ze wzgardą spojrzeliby na Llane’a czy Lothara i Garonę. I tak jest niestety z niemal każdą sceną. Twórcom zresztą momentami na tyle brakowało wyobraźni, że aż musieli sięgnąć po starotestamentowe motywy.
Osobiście uważam, że doszło także do zbeszczeszczenia rasy orków – autorzy mogli podjąć próbę wykreowania całkiem intrygującej kultury, tymczasem ograniczyli się oni, niczym w
„Avatarze”, do pomalowania Indian na zielono (choć nie wszystkich). Szczęśliwie przynajmniej postanowili oni ich zaprezentować nieco bardziej intrygująco niż to było w przypadku westernów z czasów Johna Wayne’a.
„Warcraft: Początek” rozczarowuje pod niemal każdym względem, z wyjątkiem wspomnianego na wstępie wizualnego. Jest to piękna bajka dla małych dzieci, która jednak starsze rodzeństwo razi swoją miałkością. Egranizacyjne fatum trwa.
|
Autor: Klemens
|
|
|